Grand Theft Auto: Vice City Stories
Producent: Rockstar Games
Wydawca: Take2 Interactive
Data premiery: 31.10.2006 (USA), 03.11.2006 (Europa)
Oficjalna strona: http://www.rockstargames.com/vicecitystories/
Recenzja
Dopijam herbatę i leniwie sięgam po moją konsolkę. Uruchamiam ją i obserwuję pojawiające się logo Rockstar Leeds. Po chwili daje się słyszeć motyw przewodni gry, zwiastujący standardowe intro i prezentację artworków. Przymykam oczy, próbując sobie przypomnieć, jak pierwszy raz się czułem patrząc na ten ekran ładowania. Tak, to było bez wątpienia wspaniałe uczucie... Bo jak inaczej - jeśli nie wspaniale - może czuć się ktoś, kto właśnie uruchomił grę, na którą czekał przez ostatnie 3 miesiące i wreszcie otrzymał możliwość przetestowania jej w domowym zaciszu?
O Grand Theft Auto: Vice City Stories usłyszeliśmy już na początku maja 2006. Niestety, długo nam przyszło czekać na prezentację pierwszych artów i okładki gry, ale na szczęście dalej wszystko potoczyło się z szybkością śnieżnej kuli staczającej się po zboczu góry - kuli ciągle rosnącej i likwidującej po drodze wszystkie tytuły na przenośne dziecko Sony - PSP, o jakich słyszeliśmy. Dużo czytaliśmy o zwiększonym draw distance, doskonałej ścieżce dźwiękowej, ulepszonej grafice i ogromnych możliwościach. A jak to się prezentuje w rzeczywistości?
Szeregowy Victor Vance zostaje przeniesiony na służbę wojskową do Vice City. Jego rodzina należy do raczej problematycznych. Jeden brat jest chory na astmę, drugi nie potrafi podjąć żadnej decyzji bez wpakowywania się w kłopoty, matka ma problemy z narkotykami. Vic potrzebuje pieniędzy. A te może mu zaoferować jego przełożony - sierżant Jerry Martinez. Jak wkrótce się okazuje, nie jest on człowiekiem godnym zaufania - wrabia Vica w posiadanie marihuany, co doprowadza do wyrzucenia naszego bohatera z wojska. Teraz Vic musi walczyć o swoją pozycję w mieście, żeby nie zostać zgniecionym w wielkim wyścigu szczurów. Szybko okaże się, że to, co uznawał do tej pory za najważniejsze wartości, na ulicy nie znaczy nic.
Jak widać, fabuła różni się trochę od standardowego modelu serii; tym razem przyjdzie nam sterować dobrym gościem, który wbrew woli trafił w sam środek wszelkiego rodzaju brudnych interesów. Sam Vic to postać dosyć barwna i w porównaniu do reszty herosów w serii, chyba najłatwiej jest się z nim utożsamiać. Jest to w gruncie rzeczy dobry człowiek, który jednak nie da sobie w kaszę dmuchać i sięgnie po broń, gdy tylko będzie to konieczne. Reszta bohaterów także prezentuje się świetnie. Powracają takie sławy jak Lance Vance, Phil Cassidy, czy Ricardo Diaz, a u ich boku pojawia się cała gama nowych, różnorodnych postaci. Mamy zamieszanego w handel bronią i narkotykami sierżanta Martineza, mamy niemieckiego reżysera po kilku zmianach płci - Reni, w końcu mamy nawet zaborczego szefa "mafii" kempingowej - Marty'ego. Każdy z wymienionych przeze mnie zleceniodawców ma własny charakter, własne odjazdy i własne ambicje. Rockstar ponownie pokazało klasę w tworzeniu dialogów, ukrywaniu odniesień do różnych sytuacji i wplataniu w poważne rozmowy genialnych dowcipów. Prawie każda scenka poprzedzająca misję powinna przynajmniej wywołać lekki uśmiech na twarzy gracza.
Zadania, jakie postawili przed nami panowie z R* ciężko ocenić. Co prawda wiele z nich jest naprawdę zróżnicowanych, jednak przez bardzo długą część gry będziemy odwozić różnych ludzi, coś kraść, coś niszczyć, kogoś zastraszać - bez żadnego widocznego celu. Trochę lepiej robi się po przyjeździe Lance'a do Vice - misje nabierają kolorów i tak, na przykład, będziemy musieli zniszczyć sześć anten na dachach posterunków policyjnych, ukraść śmigłowiec z bazy wojskowej, czy też pomóc przy kręceniu reklam. Zadania dodatkowe to jednak jak zwykle majstersztyk. Udoskonalono tzw. misje R3 w taki sposób, że ich postęp zapisuje się, co pięć poziomów (jeśli więc zabijesz pacjenta na 13 levelu Paramedic, będziesz następnym razem zaczynał od poziomu 10). Nowością są misje typu Air Ambulance i Fire-copter: polegają one na ratowaniu ludzi z miejsc niedostępnych dla ambulansu i gaszeniu pożarów na dachach budynków. Ponadto mamy jak zwykle 30 "Rampages", 25 unique stuntów, 99 baloników do przebicia, całą masę różnego rodzaju wyścigów i misji pobocznych. Innymi słowy: nikt nie powinien się nudzić. Jedynym minusem jest tryb Empire Building. To, co tak pięknie się prezentowało w zapowiedziach, w praktyce wypada raczej przeciętnie - nie tyle przez samą ideę zdobywania biznesów, co... przez wrogie gangi. Sharks i Bikers nie dadzą Ci ani chwili spokoju. Jeśli z miejsca nie przejmiesz wszystkich placówek, Twoje budynki będą atakowane, a Ty sam staniesz się obiektem polowania ciężko uzbrojonych gangsterów i uwierz mi: to nie są słabeusze, niczym zabójcy z LCS. Tu, gdyby nie możliwość odkupienia broni po śmierci, nie obyłoby się bez rzucania konsolką z wściekłości. Bardzo irytujący aspekt gry. Niestety.
A co z samym Vice? Jak zmieniło się miasto? Dodano całą masę kolorowych neonów, co bardzo potęguje klimat, chociaż na samej mapie nie pojawiło się zbyt wiele nowych obiektów, a jest to nawet w pewnym sensie krok w tył w porównaniu do LCS, gdzie dano nam dużo nowości. Zmodyfikowano sporo znanych miejscówek, na nowo zrobiono całą bazę wojskową, usunięto jedno centrum handlowe, zamiast kilku placów budowy mamy np. parki, zamiast kilku hoteli - place budowy - innymi słowy: większość zmian jest raczej kosmetyczna.
Możliwości, jakie nam dano w VCS, biją natomiast na głowę to, co widzieliśmy w GTA do tej pory (no, nie licząc San Andreas;). Miasto zwiedzimy korzystając z pięknie wymodelowanych wozów, motorów, helikopterów, samolotów, łodzi, a nawet skuterów wodnych - pod tym względem gra nie powinna nikogo zawieść. Ponadto, potwierdzając zasadę "biali nie potrafią pływać", dano nam możliwość przemierzania Vice wpław. Jakby tego było mało, Vic został wyposażony w spory asortyment różnych technik walki. Może rzucać przeciwnikami, skręcać im karki (muhhhaaahaha!), czy też bić ich, jednocześnie przytrzymując.
No, rozpisałem się na temat samej rozgrywki, a zaniedbałem jedne z najistotniejszych aspektów każdej gry: grafikę i muzykę. Ta pierwsza prezentuje się podobnie jak w LCS, chociaż zmodyfikowano efekty wody, wschodu i zachodu słońca i kilka innych rzeczy. Nie wybija się niczym ponad to, co widzieliśmy już w poprzednich odsłonach serii - czyli jest dobrze. A jak na możliwości PSP - nawet bardzo. Nie obyło się niestety bez wpadek. Gra nie używa maksymalnych możliwości procesora, co sprawia, że konsola ma miejscami spore problemy z płynnością czy doczytywaniem obiektów. Jest to naprawdę irytujące, gdy kogoś się ściga, a tu nagle trafiamy w niewidzialną ścianę, na którą dopiero po chwili nakładają się tekstury.
Wszelkie niedostatki grafiki idą jednak w niepamięć, gdy słyszymy perfekcyjnie podłożone głosy postaci, żyjące miasto i w końcu najlepszy w historii serii soundtrack. Tak, klimat lat '80 jest wszechobecny. Dziewięć stacji. Rock, pop, muzyka klubowa, elektroniczna, nastrojowe ballady, a to wszystko poprzetykane zabawnymi komentarzami DJ'ów, reklamami i telefonami od słuchaczy. Nie ma to jak posłuchać sobie "Make Believe" grupy Toto, jadąc w południe nad morzem, lub przelecieć się helikopterem w akompaniamencie utworu "Holy Diver" w wykonaniu Dio. Czasami jedynie dźwięk na chwilę się urwie, ale będą to najwyżej dwie sekundy. Trochę irytująca sprawa, ale według mnie można to wybaczyć.
Podsumowując: Vice City Stories to pozycja obowiązkowa dla każdego posiadacza konsolki PSP i każdego maniaka Grand Theft Auto. Gra ma swoje irytujące wady, nie wnosi zbyt wiele nowego do serii, ale nie miała też na celu rewolucjonizować świata GTA. Rozgrywka jest bardzo przyjemna, nie nudzi się zbyt szybko i zapewnia godziny świetnej zabawy. Polecam.
Ogólna ocena: 8+/10 |