Liberty City, Styczeń 1999
Takiej zimy nie pamiętał w Liberty nikt. Śnieg zasypał ulicę, przygniótł dachy domów i zalepił okna, a mróz dawał się we znaki na każdym kroku.
Harry Luca postawił kołnierz płaszcza i wyszedł na oblodzony chodnik. Minął grupkę dzieciaków popijających taniego jabola i o mało nie pośliznąwszy się na zakręcie doszedł do bramy. W zasadzie nie musiał wracać do domu, mógł równie dobrze prosto z Marco's Bistro pójść do szpitala, ale wolał wziąć ze sobą broń. Nigdy nie wiadomo, co może się wydarzyć do końca dnia.
Płatek śniegu zawisł na chwilę w powietrzu, po czym powoli opadając wylądował na czubku jego nosa. Lono spojrzał w górę i zaklął mimowolnie. Znowu zaczynało padać. Jak tak dalej pójdzie, to na ulicę trzeba będzie wychodzić z łopatą.
Stał na skrzyżowaniu i czekał na zielone światło, przy okazji obserwując grupkę ludzi, do których najwyraźniej nie dotarło, że Sylwester był już tydzień temu. Zaczepiali panienki, pili szampana. Dobrze się bawili. W końcu ktoś ich odwiezie na izbę wytrzeźwień.
Jakie to smutne, pomyślał Luca. Sweeney General Hospital. Miejsce, w którym powinno się leczyć. I leczyło się. Ale pewnych chorób nie da się po prostu przepędzić.
Rose Luca leżała w łóżku, niemalże bez ducha. Jej niegdyś piękne, rude włosy już dawno zniknęły. Chemioterapia. Z nietypowej karnacji skóry nie zostało nic godnego podziwu. Modre oczy ziały pustką, na jej twarzy malowało się cierpienie.
Harry podszedł bliżej, usiadł na szpitalnym krześle. Jeszcze raz spojrzał ze smutkiem na zniszczoną przez chorobę postać swojej siostry i zacisnął pięści.
- Harry... - Wyszeptała Rose. Spróbowała unieść dłoń, ale nie pozwolił jej na to.
- Cii, spokojnie. - Powiedział. Nienawidził się za swój szorstki ton głosu.
- Zostań... Przy mnie... - Wykrztusiła z trudem.
- Zostanę. - Odrzekł cicho.
Wyszedł, gdy tylko zasnęła.
- Stary... Naprawdę mi przykro. - Powiedział Paul Fishbone kręcąc głową.
- Jasne. - Luca westchnął i nalał sobie wina. - Przykro ci.
- Wiem, że to twoja siostra, ale na litość boską! Znałem ją od lat! - Żachnął się Paulie. - Nie myśl sobie, że jesteś jedyną osobą, która z tego powodu teraz cierpi!
Harry wstał i włożył płaszcz.
- Muszę się przejść. - Stwierdził sucho.
- Siedź na dupie.
- Co? Teraz mnie uraczysz jedną ze swoich historii? Daruj sobie, zachowaj je sobie dla wnuków. Mnie one do tej pory nie nauczyły niczego. - Zadrwił wciągając rękawiczki.
Fishbone zapalił papierosa i wstał od stolika. Spojrzał za okno - prawie cały podjazd Marco's Bistro był już zasypany.
- W taki mróz? A, co tam, Boss zlecił mi drobną robotę na mieście, też wychodzę. Widzimy się jakoś później? - Zapytał przecierając oczy.
- Kto wie, Paulie. Kto wie.
- Tak, słucham? - Zapytał Harry wyjmując telefon z kieszeni.
- Harry? Jak tam? - Odezwał się głos pana Forelli'ego.
- Piździ jak cholera. I zimno jest strasznie. - Odrzekł Luca siadając na ławce w parku i poświęcając swoją uwagę grupce dzieci prowadzących bitwę na śnieżki.
- Ja o robotę się pytam, do cholery! O robotę! - Wrzasnął Boss.
- A. Robota właśnie się zbliża. Muszę kończyć. - Powiedziawszy to wstał i powiódł wzrokiem za przechodzącym mężczyzną w czerwonej kurtce. Podążył za nim i szybko się zrównał. Powoli wyciągnął krótki nóż z rękawa i dyskretnie przysunął go do boku nieznajomego.
- Pan Tape? - Zapytał cicho obserwując bladość wstępującą na twarz człowieka.
- Cz... Czego zzz... Znowu oddd.. de mnie chcecie? - Wystękał Tape dzwoniąc zębami.
- Znowu? Zaręczam panu, że MY chcemy od pana czegokolwiek po raz pierwszy... - Wyszeptał powoli Lono. Szli dalej przez park, wiatr wiał. - Przejdźmy do rzeczy. Szybkie pytanie, szybka odpowiedź. "Impreza u senatora", gdzie i kiedy?
- Drugi kwietnia, budynek AM na Staunton! - Prawie krzyknął przesłuchiwany.
Luca wepchnął go w krzaki i ruszył w drugą stronę. Już po chwili zniknął w śnieżnej kurzawie.
Razem z Harrym, Paul tworzył swego rodzaju legendę miejską. Dwaj najwięksi spece od mokrej roboty pracujący dla jednej rodziny, niepowstrzymani, o sławie pełnej nieprzyjemnych nut. Znali się od kilku lat, obaj o dziwnych i strasznych przeżyciach, obaj bezlitośni i wyjątkowi. Wysłanie jednego z nich na akcję zwykle zwiastowało jej stuprocentowe powodzenie, dlatego też rzadko dawano im okazję popracować razem. Zwyczajnie nie miało to sensu.
Przed zarządzeniem rekonesansu w dokach pan Forelli długo się zastanawiał, czy nie zlecić tego zadania im obu. Nie zlecił.
- Lono, co ty taki wkurzony dzisiaj? Laska cię rzuciła? - Zadrwił Pepper popijając whisky.
Siedzieli w czwórkę przy stole bilardowym w Marco's Bistro i zabijali czas. A może to czas zabijał ich? Któż mógł to wtedy wiedzieć. Ronnie bawił się bilami, Franco i Pepper pili. Harry, jako jedyny siedział cicho w kącie. Już dawno się ściemniło, ale śnieg padał w dalszym ciągu.
- Ej, Harry, co jest, mógłbyś nam pow... - Zaczął Carver, ale przerwał mu odgłos kroków z korytarza. Wszyscy wlepili oczy w drzwi, które już po chwili się stanęły otworem ukazując sylwetkę Bossa.
- Harry, widzę, że jako jedyny zachowałeś tu trzeźwość. Fishbone nie wrócił z doków, nie odbiera telefonu. Chcę wiedzieć, co tam zaszło. - Wyrzucił z siebie z miejsca.
Pół minuty później Lono już wsiadał do Sentinela na parkingu.
Podjechał do bram portu i wysiadł z wozu. Biały puch nadal sypał się z nieba, dało się go widzieć w światłach latarni ulicznych. Powoli podszedł do muru, przesadził go i jak cień przemknął do ściany centralnego budynku. Przylgnąwszy do niej zaczął się przesuwać w kierunku północnym, gdzie najprawdopodobniej zaginął Paulie.
Wysunął głowę zza rogu i zaklął w myślach. Przed niedawno wybudowanymi magazynami stało kilka wozów mafii Leone, dookoła kręciła się masa gangsterów, część przenosząca skrzynki do wnętrz.
Śnieg zaskrzypiał pod jego nogami, gdy się wycofywał. Okrążył budowlę i jak duch wpadł pomiędzy pozostawione naczepy. Jeden z najbliższych strażników złapał się za szyję, ale nie mógł już nic zrobić. Upadł, a jego krew naznaczyła śnieg karminowym deseniem. Lono szybko wyjął nóż z ciała trupa i pobiegł do najbliższej ściany. Ktoś to musiał zauważyć, bo po chwili rozległy się krzyki, a kilka wozów odjechało z piskiem opon. Najwyraźniej chcieli zostawić mniejszą grupkę do rozprawienia się z intruzem i nie narażać cennego towaru - Harry'emu to pasowało. Mniej trupów.
Wpadł do pierwszego magazynu i z zaskoczenia zdjął dwóch dryblasów w garniakach. Nie było już mowy o dyskretnej operacji, teraz dopiero zaczynała się zabawa.
Z rozpędu wskoczył na pudła ustawione koło małych okienek i rzucił się przez szybę. Zanim upadł na śnieg zupełnym przypadkiem zepchnął jednego z wartowników do lodowatej wody.
Podniósł się i ocierając krew z rozcięcia na policzku rzucił się na kolejnego Leone, który właśnie wyłonił się z mroku. Widział przerażenie na twarzy młodzika. Pociągnął za spust.
Luca kluczył między kontenerami i skrzynkami. Zabawa w kotka i myszkę zaczynała go męczyć, chciał już skończyć tą zabawę...
Dał się zajść. Gdyby nie wrodzony refleks, zapewne zezowałby już na zachmurzone niebo z ziemi. Na jego własne szczęście jednak, deska, którą uderzył go napastnik zawadziła tylko o bark, nie o głowę. Sycząc z bólu obrócił się i kopnął atakującego pod kolano. Kolejny cios miał pójść w nos, jednak zamroczony Luca trafił tylko w ucho. Widząc, że Leone sięga po broń, wymierzył kopniaka w brzuch, po czym przygniótł jego twarz do śniegu. Kolbą własnego pistoletu dokończył sprawę.
I wtedy, podnosząc się zauważył ślad po kimś ciągniętym siłą do najdalszego magazynu. Bez namysłu udał się w tamtą stronę i zbliżył do drzwi.
Ze środka dobiegł go rozpaczliwy jęk, po którym nastąpiła głucha cisza. Lono porwał metalową rurkę opartą o skrzynkę i wyważył drzwi.
Pomieszczenie było identyczne jak to, które dopiero co opuścił - z tą różnicą, że tutaj był cały stół pełen narzędzi, człowiek przykuty do krzesła i spocony mężczyzna z wiertarką w ręce.
Z doskoku Lono uderzył oprawcę, jego głowa pękła jak skorupka jajka obryzgując ściany posoką. Odrzuciwszy narzędzie podszedł do trupa na krześle i chwyciwszy go za podbródek uniósł jego głowę. Zaklął, bardzo plugawie. Głośno. Z rozpaczą.
Wciąż ciepły, jednak już martwy Paul Fishbone był całkowicie zmasakrowany. Jego oczy zostały wyłupione, skóra w wielu miejscach poparzona i ponacinana. W kilku miejscach na klatce piersiowej ziały wywiercone dziury, jego palce były ponabijane gwoździami.
Lono nie wiedział, czy zdołali cokolwiek z niego wyciągnąć. I nie chciał wiedzieć. Zrzucił płaszcz i przeładował broń. Już chciał skierować się do wyjścia, gdy w drzwiach stanął jeden z ludzi Salvatore'a. Z granatem w ręce.
Padł strzał.
Rozległ się wybuch.
Pomarańczowa łuna oświetliła cały port.
Harry Luca ocknął się w śniegu, nieopodal zniszczonego budynku. Powoli się podniósł i doszedł do ściany. Oparłszy się o nią postarał się podsumować straty i uszkodzenia.
Cała masa zadrapań, rozcięć, dwa dziwnie zachowujące się żebra i ponad wszelką wątpliwość kilka mocno potłuczonych kości.
Mogło być gorzej.
Nikogo nie było w okolicy. Straż pożarna jeszcze nie dojechała. Jeśli ktokolwiek ją w ogóle wezwał.
Przestał padać śnieg, wszystko wydawało się dziwnie spokojne. Kojące.
Zadzwonił telefon.
- Panie Luca? - Odezwał się głos lekarza ze Sweeney General Hospital. - Wiem, że może to być dla pana szok, ale pańska siostra... Ona... Jest mi naprawdę przy... TSSSS!
Komórka wylądowała w zimnej wodzie doków Liberty.
Łza spłynęła po policzku. |
No, w końcu ktoś zwrócił uwagę na to, co jst w tym story najwazniejsze - NA ZIMĘ!
|
podoba mi się ten mroźny i mroczny klimat, brrr :).
|
a willy znów podniecony -_-
chłopaki też płaczą.
blood and muscle
|
chlip, ty to potrafisz pisać... niby taki zabijaka, ale z drugiej strony... ahh czekamy na resztę, po prostu genialne... :*
|
Przykro. Najpierw traci przyjaciela, potem siostre. :(
Po raz kolejny genialny tekst. Czekam na dalsze. ;]
|
no. killer też człowiek :p tylko robotę taką ma 8>
|
ehm, chyba najlepszy z twoich tekstów.
no, i fajnie, że pokazałeś Lona od... trochę innej strony.
k, idę grać w mta. dobranoc.
|
Wybierz stronę: 1
|