15.05.1999, godzina 14:34
Zastanawiam się, co ja tutaj robię.
Macie czasem takie wrażenie, że całe wasze życie to jakieś reality show? Na każdym kroku wypatrujecie kamer i dziwnych zachowań?
Ja tak mam. Nie zawsze - czasem wszystko wydaje mi się naturalne, spokojne i normalne.
Ostatnie dwa dni spędziłem na modleniu się, żeby to co mnie otacza było albo snem, albo programem, na końcu którego pojawi się i tak prowadzący i podziękuje mi za udział.
...
Ale to co się ostatnio działo było zbyt realne, żeby być tylko głupim programem.
Siedzę w mieszkaniu wysoko postawionej w Triadzie osobistości i mam nadzieję, że wyjdę z tego cało. Jednocześnie podejmuję ryzyko - jeśli ktoś zobaczy co ja tu wypisuję, mogę się już więcej nie obudzić. Pół godziny temu do pokoju wszedł czarnoskóry gliniarz. Opowiedział panu J. ciekawą historię...
Rodney Queen wysiadł z radiowozu, zdjął okulary przeciwsłoneczne i spojrzał na scenę strzelaniny. Pierwszy trup, młody chłopak, Latynos w białej koszuli. Przewieszony przez maskę low-ridera, podziurawiony jak sito. Następny, trochę starszy, w czerwonej bandanie i czarnych spodniach padł na bruk z rozwaloną skronią. Kolejni dwaj, zdający się być przeciwnikami tych pierwszych, rozłożeni byli w dziwnych pozycjach przy drzwiach różowej limuzyny. Ostatni, wielki Murzyn, w granatowym garniaku leżał twarzą do ziemi w kałuży krwi.
- Hej, Rodney! Rusz tu swoje czarne dupsko, mam ci coś do powiedzenia! - Zakrzyknął Larry Garnival.
- Przecież tu wszystko widać na pierwszy rzut oka. - Westchnął Queen, ale podszedł do Larry'ego.
- Rod, kojarzysz tą strzelaninę, o której wspominał Jong jak wczoraj zadzwonił?
- A kojarzysz tego prezydenta, którego załatwili w '63?
- No właśnie. To ten sam lo-lo. Dwie osoby zauważone wczoraj... Jimmy Ledos i Hose Servandez. I na dodatek jeden z największych alfonsów w mieście. Pasuje jak chłopiec do dziewczynki. - Wyjaśnił Larry, po czym bezceremonialnie splunął za siebie.
- I co? Mam jechać do Chińczyków i powiedzieć im, że ich problemy zastrzeliły się same?
- Brawo, Sherlocku.
15.05.1999, godzina 21:03
Cały dzień spędzony w niepewności. Czeski film, nikt nic nie wie. Akira w ogóle się nie odzywa. Nie dziwię mu się. Stracił trzech przyjaciół, a wszystkich zabiła ta sama osoba - jakiś niezniszczalny terminator w hawajskiej koszuli. Widziałem go na własne oczy... Ba! - Nawet się z nim zmierzyłem. W pewnym sensie. Miałem szczęście, że przeżyłem.
Kim jest Akira? O co w tym wszystkim chodzi? Ciężko mi odpowiedzieć na te pytania w tej chwili. Owszem, mam jako-takie pojęcie o tym w co się wpakowałem. Ale czy wystarczająco duże, żeby o tym mówić, rozpowiadać całemu światu? Czy mam prawo mówić o tragedii człowieka tak zniszczonego psychicznie?
- Lono... Harry. Mam tego dosyć. Lips naciska mnie, żeby jednak cię od tego odsunąć... A pewni nasi informatorzy twierdzą, że już nawet nie ma czego szukać. Wracaj do Liberty... TRZASK!
Luca rzucił słuchawką o podłogę obskurnego pokoiku w Doherty i sięgnął po butelkę.
Podszedł do okna i spojrzał na ulicę. Mimo stosunkowo późnej pory, wszystko żyło. Właściciel sklepu zamykający przybytek na noc, dzieciaki palące papierosy, kot polujący na szczury... wszystko żyło. Żyło, a jednocześnie było uspokajająco ciche, cudowne i święte - nie do zakłócenia, piękne. Żyło.
Mrugające od dłuższego czasu światło w końcu zgasło, pogrążając pokój w ciemności.
Mroczna sylwetka Lona nawet się nie poruszyła.
16.05.1999, godzina 09:52
Znałem kiedyś takiego jednego gościa. Luz kolo, pozytywna dusza. Zwykł mówić, że jak kiedyś znajdę się w kłopotach finansowych, będę mógł liczyć na jego pomoc. Pół roku później sprzątnęli go za długi.
Jasne, było też wielu innych ludzi deklarujących mi podobne rzeczy. Gdzie są teraz? Gdzie podziali się, gdy naprawdę ich potrzebuję?
Tego nie wie nikt.
- Nad czym może zastanawiać się Śmierć? - Zapytał profesor Donaghy.
- Nad tym, kogo zabić! - Palnął bez zastanowienia Steve Douglas.
- Nad tym, kto zasłużył na życie? - Zapytała nieśmiało Sue Artivorne.
- Może nad wyrównaniem rachunków? - Rzucił cicho jak zwykle ponury Peter Makowski
- A jak by wyglądała? - Donaghy zadał kolejne pytanie.
- Kościotrup w kapturze!
- Gothic-lolita!
- Czarny kot!
- Clint Eastwood!
16.05.1999, godzina 11:01
Mówią o jakiejś "trudnej do rozwiązania kwestii". Naprawdę, ciekawi mnie cóż to za kwestia.
...
Czerwone wino rozlane na podłodze przynosi dziwne skojarzenia.
Luca wszedł do kawiarni, zdjął czarną kamizelkę i rzucił ją na najbliższe krzesło. Usiadł i przycisnął głowę do zimnego blatu stołu. Po chwili usłyszał głos kelnerki pytającej go, czy może w czymś pomóc.
- 'Spresso. - Mruknął, nawet nie zaszczycając dziewczyny spojrzeniem.
Przez chwilę wydawało mu się, że odeszła, ale stwierdził, że ktoś nadal stoi przy nim.
Uniósł głowę i ujrzał wysokiego Azjatę w czarnym płaszczu i o długich włosach.
- Mogę się przysiąść? - Zagadnął Śmierć.
CDN |