Zbudził go odgłos kropli uderzających o szybę. Otworzył oczy i chciał krzyknąć. Chciał krzyczeć bez przerwy aż do końca świata. Ale uniemożliwiała to taśma zaklejająca mu usta.
Siedział przywiązany do krzesła na jakimś zimnym, obskurnym i brudnym poddaszu. W Vice City, mieście słynącym z praktycznie nieustająco świecącego słońca, miejscu reklamowanym jako raj na ziemi.
Słońce jednak poszło na zwolnienie, a złudzenie raju zmieniło się w całkiem realną wizję piekła.
Usłyszał za sobą kroki. Powoli i leniwie stawiane na skrzypiącej podłodze. Po chwili postać obeszła go dookoła i stanęła przed nim. Był to wysoki, nienaturalnie wręcz chudy mężczyzna. Rzadki zarost, utlenione włosy, szare, bezlitosne oczy. Jaskrawo różowa koszula, czarne spodnie.
Przełknął ślinę. To była ta sama osoba, którą widział nie tak dawno temu w Liberty, ta sama, która wczoraj zdemolowała klub "Iguana" i zabiła tam pięciu ludzi Carlo Vercetti'ego. I Mike'a. "Sukinsyn skasował Mike'a, zanim mnie dopadł." - Przemknęło mu przez myśl.
Oprawca spojrzał mu w oczy i zerwał taśmę z ust.
- Tray Hawkins, prawda? - Zapytał.
- Ja... Ja nic nie... - Próbował odpowiedzieć Tray.
- Zrobiłeś, zrobiłeś. Ty i twoi kumple. A teraz, próbując ratować swoje marne życie opowiesz mi wszystko. Dokładnie. I od początku. Capisce?
- Nie... Wiem... O co...
Ruch mordercy był praktycznie niezauważalny. Tray nie zdążył zobaczyć skąd został wydobyty nóż, zdążył tylko ujrzeć jego błysk. Poczuł piekący ból na policzku i krew spływającą po szyi.
- Dobrze wiesz, o co chodzi, nie udawaj idioty. - W głosie nieznajomego zabrzmiała lekka, prawie niezauważalna nutka groźby. Wystarczyłaby do przestraszenia nawet największego twardziela.
- Ja... Boże, dobrze... Ale to nie moja wina... To... To... Nie zabijaj mnie... Proszę. - Załkał Hawkins. - Tego dnia, kiedy... Znaleźliśmy... Walizkę...
Zadzwonił telefon. Tray wygrzebał się spod kołdry i zsunął na podłogę. Podnosząc się, zawadził o stolik nocny i strącił z niego wszystko, co tylko się dało. Lampka uderzyła z trzaskiem o podłogę, szklanka z wodą skończyła losem wszystkich ulubionych szklanek - stłukła się, rozbryzgując na kawałeczki, a telefon uderzył go w głowę. Podniósł wciąż dzwoniącą komórkę i nacisnął ikonkę zielonej słuchawki.
- Tak? - Zapytał sennym głosem.
- Tray, stary, co u ciebie? Jak tam po imprezie? - Dał się słyszeć głos Garry'ego Sainta, jednego z jego starych przyjaciół, tych ludzi, z którymi jako szczeniak ganiał się po Bellevile Park.
Tray nie był pewien, o którą imprezę mogło chodzić. Był wczoraj na trzech, w każdym razie tyle pamiętał. Wkrótce mogła się jednak potwierdzić jego obecność na jeszcze kilku.
- Eee... Fajnie. - Odpowiedział. - Masz jakiś biznes?
- Co ty na to żeby przejść się do Newport, obczaić tą halę w dokach? Mike mówił, że jak się trochę odpicuje miejscówkę to będzie całkiem spoko na różne... Przyjęcia. No wiesz... - Odpowiedział Garry.
Głowa bolała Tray'a jakby uderzył nią z rozpędu o ścianę i ledwo trzymał się na nogach.
- Jasne. Będę na Ciebie czekał koło piętrowego parkingu za godzinę.
Dzień, jak na Liberty City zapowiadał się przepięknie. Słońce wznosiło się coraz wyżej ponad dachy budynków, powietrze było ciepłe i przyjemne. "Dobry omen.", pomyślał Tray wysiadając z autobusu. Skierował się w górę ulicy, gdzie widział już Garry'go i innego swojego znajomego – Japończyka, Akirę Toshidę.
- Cześć chłopaki. - Powitał ich Tray. - Gdzie Mike?
- Siedzi już na miejscu ze swoim sprzętem i stara się coś zrobić z tym bajzlem - Odrzekł Akira. - Chodźmy.
Tray wyszedł na świeże powietrze. Hala, którą starali się doprowadzić do ładu przypominała chlew i składzik małego fetyszysty w jednym. Ciężko było tam wytrzymać bez maski tlenowej, ciężko było poruszać się bez potykania o stosy świerszczyków.
Usiadł na kontenerze i zapalił papierosa. Spojrzał na ulicę za bramą. Na parking koło przystani wjechała błękitna Kuruma i czarny van. Przeciągnął się, oparł o ścianę i zapadł w drzemkę.
Obudził go Mike - Tray nie wiedział jak długo spał, ale to nie miało znaczenia. Z miejsca wyczuł, że coś było nie tak - Nad parkingiem widać było czarny, gęsty dym, słychać było odgłosy strzałów. Dwa śmigłowce unosiły się nad przystanią.
Akira nakazał mu milczenie i ruchem głowy wskazał kontener najbliżej muru odgradzającego parking od terenu zamkniętego, na którym się znajdowali. Tray wdrapał się na niego, po czym wyjrzał zza muru. I natychmiast schował za nim, mając nadzieję, że to tylko zły sen.
Wszystko w okolicy stało w płomieniach, na tle, których widać było tylko sylwetki uzbrojonych po zęby ludzi.
- Spływamy stąd, to jakieś gangsterskie porachunki... - Wyszeptał do swoich towarzyszy.
Zaczęli się posuwać wzdłuż kontenerów, w kierunku południowym, gdzie można było się wydostać na ulice Liberty bez narażania się na szwank. Nie zaszli daleko. Usłyszeli jak ktoś przesadza mur i biegnie w ich kierunku. Schowali się, ale pechowo, uciekający postanowił zwiewać dokładnie przez miejsce, w którym stali.
Wpadł na Mike'a zwalając go z nóg. Tray nie był w stanie przyjrzeć się nieznajomemu - Podniósł się on po sekundzie i dalej uciekał, zupełnie jakby ścigał go sam diabeł.
Ale przy zderzeniu coś upuścił. Czarną, skórzaną walizkę. którą podniósł Garry.
- Cholera, zostaw to! - Krzyknął Mike. - To należy do jakiegoś gangu, to... - Urwał, widząc jak Garry otwiera neseser. I jak wysypuje się z niego przynajmniej 50 plików studolarówek.
- O kur... - Przełknął ślinę Toshida. - Jesteśmy bogaci. Jesteśmy...
- Zwiewamy. – Skomenderował Tray. Nie podobały mu się te pieniądze, ale coś mu mówiło, że powinni je zabrać. Coś, wbrew rozsądkowi kazało mu zatrzymać tę forsę. Spojrzał na swoich towarzyszy i wiedział, że myślą to samo, co on.
- Schowajmy gdzieś tą walizkę... Jutro wrócimy po nią, jak sprawa już trochę przycichnie... - Zaproponował Garry.
- Wezmę ją ze sobą. - Powiedział Mike. - Oficjalnie powinienem być teraz u kuzyna w Los Santos, ale były drobne problemy z biletami na lotnisku... Wystarczy, że do niego przedzwonię i on potwierdzi, że dzisiaj dopiero od niego wyjechałem...
- Ok, jutro się spotkamy i podzielimy kasą. - Rzekł Tray. Jego zmęczenie momentalnie zniknęło, ustąpiło miejsca niezdrowemu podnieceniu. - Teraz spadamy, gliny będą tu za kilka minut...
Utleniony blondyn stał w kącie i bawił się nożem. Na jego twarz padał cień, ciężko było więc powiedzieć, jakie emocje w tej chwili odczuwał.
- Wiecie, kogo okradliście? - Zapytał po kilku minutach milczenia.
- Nn.. Nie. - Jęknął Tray, widząc, że nieznajomy podchodzi do niego.
- Samego diabła. - Odrzekł. - Pana Forelli'ego. Kontynuuj swoją... opowieść. Chcę wiedzieć, co było dalej. I jak wywinęliście się z moich pułapek.
Tray kontynuował.
CDN |