After four years on the west coast... It was time to go home.
Całe cztery lata minęły, odkąd Rockstar Games wypuściło na rynek Grand Theft Auto: San Andreas - ostatnią część trylogii rozpoczętej w 2001 roku przez Grand Theft Auto III. Dzięki konsoli PSP mieliśmy wprawdzie możliwość powrotu do Liberty i Vice City, jednak czuć było, że ten silnik nie jest już w stanie sprostać dzisiejszym standardom. Gracze czekali na pewien przełom, powiew świeżości. Ich modły miały spełnić się 29. kwietnia 2008.
Land of opportunity
Niko Bellic nie miał prostego życia. Jeszcze jako młodzian brał udział w walkach podczas wojny w Bośni - wojny, która na zawsze go zmieniła i na zawsze odcisnęła na nim swe piętno. Później przez długi czas chwytał się różnych zajęć w Europie, aż w końcu dał namówić się swemu kuzynowi - Romanowi - na wyjazd do Ameryki. Do Liberty City, miasta, w którym spełniają się sny.
Najnowsza część GTA wciąga gracza w świat imigrantów, mafijnych bossów i skorumpowanych gliniarzy od samego początku. Historia zmagającego się z demonami przeszłości Niko i zadłużonego u wszystkich możliwych gangsterów Romana to zupełnie nowe podejście do konstruowania fabuły. Do tej pory mieliśmy do czynienia z typowym "od zera do bohatera", w IV jednak nie ma co liczyć na szybkie dostanie się na szczyt. Scenariusz skonstruowany jest dużo bardziej wiarygodnie niż w poprzednich odsłonach gry i niejednokrotnie potrafi zaskoczyć gracza. Autorzy postarali się, żeby nikt nigdy nie narzekał na nudę - napięcie nie opada ani na sekundę, a każde z dwóch zakończeń wątku głównego godne jest sfilmowania.
Postaci, jakie Niko spotka na swojej drodze to jak zwykle wybuchowa mieszanka wszystkich możliwych charakterów i osobowości z najróżniejszych zakątków świata - od Rosji, przez Irlandię, aż do Puerto Rico.
Mamy tu przyjaznego i zawsze chętnego do pomocy rastamana, Little Jacoba, mamy niezrównoważonego rosyjskiego gangstera, Mikaila Faustina, w końcu mamy nawet tajemniczego agenta rządowego, który w zamian za rozwiązanie kilku problemów, obiecuje pomóc Niko w odnalezieniu tego wyjątkowego kogoś...
Wymienianie ich wszystkich mija się z celem, na szczególną uwagę zasługuje jednak sam protagonista.
Dręczony przez swoją przeszłość, cyniczny, w gruncie rzeczy wciąż jednak dobry i skory do pomocy, Niko to gość, z którym o dziwo bardzo łatwo się utożsamiać. W przeciwieństwie do bohaterów z dotychczasowych części, on nigdy nie daje sobą pomiatać. Jasno stawia swoje warunki i konsekwentnie dąży do postawionego sobie celu, niejednokrotnie robiąc sobie w ten sposób masę wrogów.
Zadania postawione na drodze gracza nieco różnią się od tych, z jakimi mieliśmy do czynienia wcześniej. Wprawdzie część schematów się powtarza (jedź tam, zabij tego...), jednak sporo misji jest całkowicie nowych. Niejednokrotnie pojawi się konieczność skorzystania z Internetu, czy też telefonu komórkowego, co zwykle podzieli dane zlecenie na co najmniej dwa podrozdziały (wyślij komuś zaproszenie na spotkanie, a czekając na odpowiedź będziesz mógł zająć się innymi misjami).
Niejednokrotnie dana zostanie również graczowi możliwość darowania życia potencjalnemu celowi, co zwykle będzie miało późniejszy wpływ na fabułę - wprawdzie tego typu decyzje zostały umieszczone w IV raczej dla próby, jednak już teraz można stwierdzić, że to ścieżka, którą Rockstar Games powinno podążać w przyszłości.
Flashing lights
Silnik Renderware, na którym oparte były części od III do Vice City Stories wyraźnie się zużył i jasnym było, że GTA IV musi prezentować absolutnie nowy poziom, zarówno pod względem grafiki jak i fizyki. Tym sposobem Renderware zostało zastąpione przez RAGE (Rockstar Advanced Game Engine). Efekt? Olśniewający.
Liberty City w GTA IV przyćmiewa swoim urokiem wszystko, co do tej pory widzieliśmy w grach video. Chociaż sama mapa nie jest tak wielka, jak ta z San Andreas, twórcy zadbali o to, żeby nie znalazł się na niej żaden "martwy punkt". Miasto jest tak realistyczne, że czasem odnosi się wrażenie, że nad każdą ulicą pracowała osobna drużyna projektantów dopieszczająca każdy jej cal. Nie należy tu zapominać o przechodniach, którzy tylko dopełniają tego obrazu - spotkamy tu ludzi dzwoniących przez telefony, sprawdzających stany swojego konta w bankomatach, taszczących torby z zakupami lub nesesery, w końcu wpadniemy nawet na szaleńców wykrzykujących idiotyzmy o teoriach spiskowych. O ile w centrum natrafimy głównie na biznesmenów, tak w ciemnych alejkach prędzej natkniemy się na żebraków i gangsterów, a w parku, czy na plaży znajdziemy obywateli uprawiających jogging lub gimnastykujących się.
Ciężko opisać wrażenia, jakich doznaje się jadąc nocą wśród neonów na Star Junction (odpowiednik Times Square), podziwiając panoramę miasta o zachodzie słońca, czy spacerując po skąpanych w deszczu ulicach. Wszystkie efekty pogodowe - od burzy z piorunami do gęstej mgły - przedstawione zostały wręcz perfekcyjnie, a odbijające się na wodzie promienie słońca odbierają wręcz mowę. Modele budynków są realistyczne i bardzo zróżnicowane, a jeśli jakieś się powtarzają, to zwykle jest to efekt zamierzony - w końcu nikt nie buduje każdego domu według innego planu. Na południu Algonquin (Manhattan) dumnie stoją wieżowce wzorowane między innymi na budowlach takich jak Empire State Building, czy Chrysler Building, podczas gdy w Brokerze (Brooklyn) dominują ponure bloki, a Dukes (Queens) charakteryzuje się nieco niższą zabudową i bardziej zadbanymi domami. Bohan (The Bronx) to wyspa, na której lepiej nie włóczyć się po zmroku bez noża - stare, rozpadające się budynki i spowite mrokiem uliczki bardzo dobrze dają do zrozumienia, co to za dzielnica. W końcu, wzorowane na New Jersey Alderney to z jednej strony przyjazne miasto, z drugiej olbrzymia dzielnica przemysłowa pełna rafinerii, elektrowni i gazociągów.
Wszystko to składa się na jedno, olbrzymie pole rozgrywki. Przytłaczające ogromem i realizmem w pewnym sensie ustanawia nowe standardy dla twórców gier tego typu.
Babylon all over the place!
Przed Rockstar Games stało ciężkie zadanie. Z jednej strony deweloper musiał wprowadzić szereg zmian do rozgrywki. Z drugiej - nie przesadzić, tak żeby nie zmienić kompletnie jej charakteru. Na szczęście studio z Edynburga wyszło z tego zwycięsko.
Twórcy zdecydowali się na usunięcie wielu zbędnych dodatków, jakie wprowadziło San Andreas. W IV żegnamy się między innymi z koniecznością odżywiania bohatera (chociaż same restauracje wciąż służą jako "stacje zdrowia"). Niko nie ma także możliwości zmiany fryzury, czy pracowania nad swoją sylwetką, a zmiany ubrań zostały w porównaniu do poprzedniczki mocno ograniczone, chociaż wybór wciąż jest całkiem zadowalający. Wszystkie te zabiegi wykonano, aby gra stała się "bardziej płynna", a gracz mógł skupić na tym, co istotne, a nie martwieniu się o nadwagę herosa. Chociaż niektórzy mogą narzekać, Rockstar podjął tu krok w dobrym kierunku. Denerwować może najwyżej brak różnorodnych sklepów z ubraniami - w samym Los Santos było ich więcej, niż jest w nowym Liberty!
Najważniejszą nowością w samej grze jest bez wątpienia fizyka. Odpowiedzialny za nią silnik Euphoria sprawdza się znakomicie - każdy potrącony przechodzień albo się zachwieje, albo nawet upadnie, a każdy staranowany kontener na śmieci realistycznie odleci do tyłu. Daje to nieskończone możliwości do zabawy - spychanie ludzi ze schodów, podrzucanie granatów w skupiska słupków, skrzynek na listy i budek telefonicznych, ciągnięcie za skradzionym wozem uczepionego do zderzaka właściciela, wyrzucanie Niko przez przednią szybę samochodu poprzez uderzenie w barierkę przy dużej prędkości...
Fizyka wpływa również na zachowanie samochodów, a sam model jazdy został wyraźnie poprawiony. Wprawdzie wciąż daleko mu do symulacji wyścigowych, jednak znaczny krok w kierunku realizmu został już wykonany. Można zapomnieć o swobodnym braniu każdego zakrętu na ręcznym - tego typu próby zwykle kończą się na ścianie najbliższego budynku. O ile jednak nowe zasady sterowania autem cieszą, tak zmiany wprowadzone w fizyce motocykli potrafią zirytować. O ile na pierwszy rzut oka wszystko jest na swoim miejscu, tak po dłuższej przejażdżce nawet słynny NRG 900 staje się męczący, a fakt, że po kolizji pasek zdrowia Niko potrafi zmaleć nawet do jednej trzeciej swojej standardowej wartości, wcale nie pomaga w nabraniu sympatii do maszyn dwukołowych.
Na szczęście to, na czym tracą jednoślady w pełni nadrabiają łodzie i helikoptery. O ile te pierwsze prowadzi się po prostu wygodnie, tak pilotowanie tych drugich jest zupełnie nowym wyzwaniem. Obijanie się o ściany budynków grozi teraz utratą śmigła, lub - co ciekawsze - ogona. Sama maszyna też nie daje się oswoić tak łatwo, jak we wcześniejszych częściach i wymaga nieco praktyki do pełnego jej opanowania, gdy jednak już się tego dokona, nic nie daje takiej frajdy jak lot śmigłowcem niewiele ponad pięć metrów nad powierzchnią wody.
Ostatnią wielką zmianą jest na nowo zaprojektowany system walki. Starcia bez broni są całkiem podobne do tych z Vice City Stories - po namierzeniu celu różnymi przyciskami możemy wyprowadzać różne kombinacje ciosów. Nie to jednak jest najważniejsze; Kompletnej zmianie uległ charakter potyczek z użyciem broni palnej.
Przeciwnicy nie są już bezmózgimi zombie, do których wystarczy dwa razy strzelić, żeby padli. Ludzie reagują od teraz różnie na postrzały - jeśli gangster dostanie kulkę w nogę, na bank się przewróci i zostanie na kilka sekund wyłączony z walki, z pewnością jednak po chwili do niej wróci. Tylko trafienia w głowę tak naprawdę dają stuprocentową gwarancję, że delikwent pójdzie do piachu. Naturalnie teoretycznie nic nie stoi na przeszkodzie w wyładowaniu komuś całego magazynka w brzuch - nikt nie powinien podnieść się i po czymś takim, a sprawę ułatwia tu system auto-celowania, który pozwala namierzyć część ciała, w którą akurat chcemy strzelić.
W GTA IV Niko dostał również możliwość "przyklejania się" do ścian, kolumn, skrzyń, czy samochodów, co w znacznym stopniu ułatwia wymianę ognia. Można albo wychylać się zza osłony i zdejmować poszczególne cele, albo próbować strzelać na ślepo, wystawiając z ukrycia tylko rękę trzymającą broń. Druga możliwość jest szczególnie przydatna, gdy mamy do czynienia z większą ilością nieprzyjaciół. Naturalnie Niko nie jest żadnym wybrańcem - wszystkie zdolności, z jakich sam korzysta podczas walki są dostępne również dla jego przeciwników, co daje strzelaninom dodatkowych rumieńców.
I gotta nickname for all my guns.
Do dyspozycji gracza jak zwykle oddano szereg pojazdów, które pomóc mają w przemierzaniu Liberty. Dzielą się one na samochody, motocykle, łodzie, helikoptery i transport publiczny. Te pierwsze są naturalnie najliczniej reprezentowaną grupą, w końcu nie bez kozery gra nazywa się Grand Theft Auto. Spotkamy tu stare, rozpadające się gruchoty, ciężarówki, wozy rodzinne jak i bardzo rzadkie samochody sportowe, na które polowanie sprawi frajdę każdemu kolekcjonerowi. Mimo, iż IV rozpoczyna nowe uniwersum GTA, w grze powraca część starych marek, takich jak chociażby Infernus, czy Voodoo. Chociaż niemały ich procent został zaprojektowany zupełnie od nowa, czuć, że twórcy nie chcieli rzucać gracza na zupełnie nowe wody, a dobór łodzi, motocykli, czy helikopterów tylko to potwierdza - są naturalnie widoczne pewne zmiany, ciężko je jednak nazwać rewolucyjnymi. To w większości te same maszyny, z którymi mieliśmy już do czynienia w przeszłości.
Na osobny akapit zasługują metro i taksówki, czyli innymi słowy transport publiczny. O ile to pierwsze jest raczej ciekawostką, nawet mimo podzielenia na dwie linie i wspaniałych widoków, jakie oferuje podczas przejażdżki nad ziemią, tak żółte taryfy szybko podbiły sobie serca graczy na całym świecie. Minęły czasy, gdy można było jedynie rozwozić pasażerów po mieście - teraz samemu można się stać jednym z nich i za pomocą kilku kliknięć błyskawicznie znaleźć w prawie dowolnym miejscu na mapie! Jakkolwiek z początku może się to wydać dość dziwnym rozwiązaniem, znajduje ono w grze niezliczoną wręcz ilość zastosowań i niejednokrotnie ułatwi życie każdemu zagubionemu w Liberty turyście.
Chociaż nikt nie powinien czuć się zawiedziony doborem samochodów w nowym Grand Theft Auto, sprawa ma się nieco inaczej z udostępnionym graczowi arsenałem.
Otrzymujemy siedem różnych rodzajów broni (nie licząc wyrzutni rakiet), gdzie każdy rodzaj ma swoich dwóch "przedstawicieli". Jakkolwiek powracają standardowa "klamka", Micro-SMG, czy AK-47, z gry usunięto niezliczoną ilość "zabawek", które towarzyszyły serii od lat.
Żegnamy się z miotaczem ognia, minigunem, kilkoma ciężkimi karabinami, jak i ukochaną przez graczy bronią białą. W grze rzuca się również w oczy brak tłumików, o których wykorzystanie w niektórych momentach aż się prosi.
Mimo tych niedostatków, jedno trzeba specjalistom z Edynburga oddać - w końcu znaleźli oni zastosowanie dla broni miotanej, która w reszcie gier z serii wykorzystywana była raczej sporadycznie. Dzięki nowemu podejściu do walk, granaty stają się wręcz swego rodzaju koniecznością - niejednokrotnie mogą pomóc w oczyszczeniu danego pomieszczenia, lub wypłoszeniu niewygodnie schowanego wroga z ukrycia.
Goodbye Horses
Skupiłem się na grafice i gameplayu, zupełnie ignorując kwestię oprawy audio. Czy zrobiłem tak, ponieważ nie jest ona warta wspominania? Nic z tych rzeczy. Zrobiłem tak, by podkreślić, że Grand Theft Auto IV posiada jedną z najlepszych ścieżek dźwiękowych, jaką kiedykolwiek można było usłyszeć w grach video.
Już od czasów Grand Theft Auto III muzyka w serii cieszyła się olbrzymią popularnością trafiając w gusta nawet największych malkontentów. Nie inaczej jest w przypadku IV - w grze mamy okazję usłyszeć aż 19 różnych stacji radiowych - jest tu dosłownie wszystko. Jesteś fanem hip-hopu? Beat 102.7 i The Classics to coś dla ciebie. Lubisz zrelaksować się w rytmie dobrego jazzu? Załącz JNR, by posłuchać sław takich jak Miles Davis, czy John Colthrane. A może wolisz poskakać przy czymś nieco ostrzejszym? L.C.H.C. czeka.
Możnaby długo tak wymieniać, mija się to jednak z celem. Każda stacja radiowa ma swoje niezaprzeczalne hity i każdej stacji można słuchać godzinami, wyłapując zabawne komentarze DJ'ów, wysłuchując niestandardowych reklam i przejaskrawionych reportaży nabijających się z dumnych Amerykan i ich fobii (Kwestia imigrantów, wojna z terroryzmem, nadwaga - to tylko niektóre z tematów, które Rockstar uwidoczniło w grze).
Drugim, po radiu, mistrzostwem świata jest praca, jaką w grę włożyli aktorzy podkładający głos pod postacie. Wszystkie dialogi brzmią jak z życia wzięte, a gra aktorska stoi na najwyższym poziomie. Zrozpaczony Roman, wściekły Niko, wyluzowany Packie; Najróżniejsze barwy głosów i akcenty w Grand Theft Auto IV zostały przedstawione z taką starannością i dokładnością, jakby aktorzy sami, na własnej skórze przeżywali wydarzenia fabuły. Pełen szacunek - tak dobrej gry brakuje niekiedy nawet w najdroższych Hollywoodzkich produkcjach.
Bada-bing, bada-boom, you know, what you gonna do...
Jasnym jest, że na świecie nie ma czegoś takiego jak ideał absolutny. Wszystko ma swoje wady i niedociągnięcia. I ta zasada naturalnie stosuje się również w przypadku "czwórki".
Wspominałem już o dyskusyjnym charakterze motocykli, jak i o raczej biednym arsenale oddanym do dyspozycji gracza - nie to jest jednak naprawdę istotne, bo nie ma kolosalnego wpływu na gameplay. Niestety, lista minusów jest jeszcze dłuższa.
Bolączka wszystkich GTA w 3D powraca i tu - chodzi naturalnie o zbyt wolno doczytujące się obiekty. Wprawdzie sytuacje, kiedy barierka nagle wyrasta nam spod ziemi, gdy pędzimy przez miasto, są rzadkie, jednak czasem da się zauważyć na horyzoncie pojawiający się z opóźnieniem budynek, co nieco psuje obraz gry. Kolejnym problemem są pieniądze - i to wbrew pozorom nie ich deficyt, a nadmiar. Przydatność "zielonych" wraca do poziomu Grand Theft Auto III. Po wykonaniu jednej z misji, gracz jest ustawiony na resztę życia, bo wątpliwe jest, żeby ktokolwiek wydał ponad 300 000 dolarów na taksówki i hamburgery. Żeby tego było mało, po skończeniu wątku fabuły głównej i przerobieniu wszystkich zadań dodatkowych... Liberty City okazuje się dziwnie puste i nie ma w nim, co robić. Niestety, do wszystkich nowych rozwiązań, fizyki i grafiki bardzo szybko można się przyzwyczaić i każdemu fanowi serii prędzej, czy później rzuci się w oczy, że to tak naprawdę tylko kolejne GTA - na pewno nie żadna rewolucja i na pewno nie gra, która wciągnie każdego tak, jak zrobiły to III, czy Vice City.
Story Complete
Minął ponad rok, odkąd mieliśmy okazję obejrzeć pierwszy trailer Grand Theft Auto IV. Rok wyczekiwania, oglądania screenshotów i prowadzenia niekończących się dyskusji na forach internetowych. Przez cały ten czas, osobiście podchodziłem do gry z wielkim dystansem i starałem się nawet odciąć od wszelkich jej dotyczących informacji. Gdy włożyłem jednak płytę do napędu mojej konsoli i zagłębiłem się w świat nowego GTA, byłem jak do nieba wzięty. Długo zastanawiałem się mimo to nad ostateczną oceną - pewne wady bardzo grze szkodzą i temu się niestety nie da zaprzeczyć. I może oceniłbym najnowszą produkcję studia z Edynburga na 9/10. Może, gdyby na rynku była jakakolwiek gra, która mogłaby się z najnowszym GTA równać. Ale z przykrością stwierdzam, że takowej nie ma. A Rockstar Games wykonało znakomitą robotę tworząc środowisko tak wiarygodne i realistyczne, jak jeszcze nigdy przedtem. I za to, na dzień dzisiejszy, nie wstydzę się przyznać Grand Theft Auto IV noty 10/10. |