Blue day for Vegas
GTAthegame
autor: metzen · data: 17.08.2007
Las Venturas, marzec 2005
Terry otworzył oczy i przez moment wpatrywał się w sufit. Po chwili wstał i zataczając się przewrócił stolik nocny; plastikowy kubek potoczył się pod łóżko, lampka uderzyła o ziemię z głuchym łoskotem, a pusta już strzykawka wbiła się igłą między deski podłogowe.
Było chyba zdrowo po południu.
Przytrzymując się ściany jakoś doszedł do łazienki, po czym odkręcił kran i zaczął łapczywie pić. Skończywszy popatrzył w lustro. Spoglądał na niego szczupły mężczyzna w czerwonym podkoszulku. Jego zmatowiałe, brązowe włosy opadały aż do ramion; kozia bródka powoli przestawała się wyróżniać wśród dawno nieogolonego zarostu. Zapadnięte policzki, wory pod oczami i ekstremalnie blada skóra... Terry patrzył w lustro, patrzył na swoją twarz. Twarz powoli zsuwającego się na dno ćpuna.
Wrócił do głównego pokoju wynajmowanej przez siebie obskurnej kawalerki - wszystko było pokryte kurzem, seledynowa tapeta miejscami odchodziła ukazując brudną, białą ścianę. Jedyne okno pozalepiane było taśmą, a z ustawionego pod nim łóżka wyłaziły miejscami sprężyny. Skierował się do kącika z ekspresem do kawy.
I w tym momencie zadzwonił telefon.
- Słucham? - Zapytał nieprzytomnym głosem.
- Terry Faeiro? - Odezwał się szorstki głos z drugiej strony kabla.
- Zgadza się...
- Mówi porucznik Spotter, pański nowy przełożony. Jest sprawa.
- No pewnie. - Stwierdził z przekąsem Faeiro. - Zawsze jest.
- Ważna sprawa. Chcę cię widzieć w centrali za godzinę.
Terry wysiadł z taksówki, przeciągnął się i poprawił na sobie świeżo wypraną koszulkę. Wszedł do budynku, pokazał swoją odznakę w recepcji i skierował się do wind.
Zatrzymał się na ósmym piętrze. Piętrze, na którym mieściła się kwatera główna Oddziałów Specjalnych Omega. Terry nie był pewien, kto wymyślił taką nazwę dla jednostki do zadań specjalnych, ale miał ochotę tego kogoś zdrowo kopnąć.
Otworzył drzwi i zatrzymał się na progu. Siedzieli tam wszyscy:
Frantz Wenk, ze swoimi krótko ostrzyżonymi, białymi włosami, spec od materiałów wybuchowych Mike "Mikey" Koryntski w swoich prostokątnych okularach przeciwsłonecznych, snajper Jefrey Rutkins w czarnej chuście z logiem radia Emotion-West na głowie oraz pilot Osamu "Kami" Miguchi, jak zwykle w białym garniturze kontrastującym z czernią jego włosów.
- Time for a Fairy-Tale, eh? - Rzucił Wenk widząc kto się pojawił.
- O, o, o, Terry wstał z grobu? - Roześmiał się perliście Miguchi.
- Też za wami tęskniłem. - Odpowiedział Faeiro krzywiąc się. - Gdzie ten cały Spotter?
- Wyszedł po jakieś papiery. - Odrzekł beznamiętnie Jeff przyglądając się swoim paznokciom. - A tak w ogóle, to co ze sobą robiłeś przez ostatni miesiąc? Ćwiczyłeś nadgarstek?
Terry zacisnął pięści i zaklął pod nosem.
- Miałem... swoje sprawy do załatwienia. - Powiedział w końcu mając ochotę udusić strzelca.
- Terry "Fairy-Tale" Faeiro, jak mniemam? Miło mi pana poznać. - Odezwał się szorstki głos zza pleców Terry'ego.
- Oddziały Specjalne Omega. - Porucznik Spotter obrzucił wszystkich zebranych zimnym spojrzeniem, nie zwracając uwagi na ironiczne parsknięcia - Jesteście jednymi z najlepszych. Oddziałem, który niejednokrotnie dowiódł, że uratuje każdą sytuację.
Nikt nie skomentował.
- Dostaliśmy cynk, jakoby ktoś miał przejąć Caligula's Palace.
- Ej, czy to kasyno nie było już kiedyś obrabowane? - Zapytał Mikey.
- No, no, przez jakiegoś Europejczyka... Johansona, coś koło tego. - Wtrącił Wenk.
- Nie interesują mnie żadni Europejczycy. - Uciął szybko Spotter. - Mamy już naszych ludzi w środku, mamy naszych ludzi obserwujących najbliższą okolicę. Was jednak chcę mieć w odwodzie, w razie, gdyby coś poszło nie tak. Zrozumiano?
- Tak jest! - Odpowiedzieli chórem wszyscy.
Terry zapiął na sobie kamizelkę z kewlaru, zważył w dłoniach nowiutkie MP5 i naciągnął na twarz kominiarkę. Sprawdził, czy ma ze sobą cały niezbędny ekwipunek i rzucił okiem na resztę składu.
- OK, uderzenie złych chłopców zaplanowane jest podobno na 22:00, czyli za dokładnie 15 minut. Do tego czasu powinni być już w środku. - Głos porucznika zdawał się Terry'emu coraz bardziej irytujący. - Wszyscy do śmigłowca, helikoptery S.W.A.T. za chwilę lądują... Mam je na obrazie z kamer... O cho...
- ...lera! - Wrzasnął pilot czując, jak eksplozja wstrząsa całą maszyną. - Yellow Fox tu Willie 1, dostałem! Nie mam kontroli nad Wiatrakiem, powtarzam: Nie mam kontroli nad Wiatrakiem!
Pilot walczył dzielnie, ale nie udało mu się uratować ani śmigłowca, ani załogi. Rozbił się o neon pobliskiego kasyna, powodując efektowną eksplozję oraz wzbudzając powszechny rejwach i zamieszanie wśród przechodniów.
- Willie 2, tu Yellow Fox! Zawracaj, agresorzy czekali na was! Są prawdopodobnie uzbrojeni w jakiś typ wyrzutni rakiet, nie jesteśmy przygotowani na taki obrót wypadków!
Ale było już za późno. Drugi pocisk uderzył w ogon helikoptera; maszyna z hukiem uderzyła o część hotelową Caligulas i płonąc osunęła się na ziemię.
- Black Hawk Down. - Skomentował Spotter po czym głośno przełknął ślinę. - Załatwili anty-terrorystów, zanim ci zdążyli postawić stopę na dachu... Moment, mam tu raport ze środka kasyna... Trochę ofiar śmiertelnych, wszystkie spowodowane uderzeniem Willie'go 2. Na terenie budynku nie potwierdzono obecności terrorystów... Wskazane przez informatora pokoje hotelowe są puste, sukinsyn nas oszukał!
- Czy przypadkiem nie należało sprawdzić ich wcześniej?! - Krzyknął z niedowierzaniem Kami.
- Sprawdziliśmy, pokoje były faktycznie wynajmowane przez jakichś ludzi. Wszystkie nazwiska fałszywe. Poza jednym.
- Jakim? - Wykazał ciekawość Terry.
- Matthew Carter, sprawdziliśmy go. Były agent FBI, przez pewien czas pracował dla jakiejś rodziny mafijnej z Liberty. Przeniósł się do Vice City, gdzie poznał Anglika, Michael'a Thorpe. Nie jestem pewien, czym się zajmowali... Chyba zabójstwami na zlecenie. Jakiś czas później Thorpe zginął... Po jego śmierci, Cartera widziano jeszcze kilka razy z przemytnikiem o nazwisku LeBlanc, ale nie wiadomo, czy byli wspólnikami. Na początku 2004 rozpłynął się w powietrzu. Nikt go od tamtej pory nie widział, zaginął po nim wszelki ślad.
- I co, teraz przyłączył się do terrorystów niby? - Zapytał sceptycznie Mike. - Coś tu nie gra.
- Wiem, staram się poskładać to jakoś do kupy... - Odrzekł Spotter. - O cholera. Te sukinkoty nas przerobiły jak chciały. Zamieszanie w Caligulas miało odwrócić uwagę od skoku na inne kasyno. Mam obrazy z kamer w Emerald Isle... Masa zakładników i uzbrojonych kolesi w kominiarkach, kamizelkach i spodniach moro. To pieprzeni profesjonaliści...
Terry spojrzał na Rutkinsa, który zrezygnowawszy z kominiarki i hełmu, pozostawił na głowie swoją chustę. Rzucił okiem na Wenka i Miguchi'ego, obu klnących pod nosem.
- Szefie... Zanim ktokolwiek się tam dostanie, ci goście zmyją się z kasą. - Stwierdził Faeiro.
- Jedynie my możemy się tam dostać dostatecznie szybko, żeby interweniować. - Wtrącił Koryntki wyczuwając, do czego zmierza Terry.
- Mają nad nami sporą przewagę. - Porucznik zawahał się. - Dobra, nie mamy innego wyjścia. Ale pamiętajcie - tu chodzi o życie wielu ludzi. Nie spieprzcie tego.
Lecieli wzdłuż The Strip mijając kasyna, bijące z neonów światła. Życie w Las Venturas dopiero się zaczynało tej nocy.
- Kami! - Krzyknął Jeff. - Mogą szykować dla nas taką samą niespodziankę, jak dla tych biednych idiotów w Caligula's! Wyrzuć mnie na jakimś dachu naprzeciwko Emerald Isl, postaram się zdjąć, kogo się da!
- I co?! Mam później kręcić się po okolicy i czekać, aż ich pozałatwiasz?
- Jeśli wolisz nas wszystkich pozabijać, to luz! - Wtrącił gniewnie Frantz. - Rutkins dobrze myśli, mi tam nie uśmiecha się spadanie kilkuset metrów w płonącym Wiatraku!
Miguchi bez słowa zbliżył się do dachu. Jefrey splunął na ziemię, wziął swoją słynną PGM Mini-Hecate pod pachę i spuścił po linie.
Już po minucie dało się słyszeć w komunikatorach pojedyncze odgłosy wystrzałów. Jeden. Drugi. Trzeci. Cisza.
- Zdjąłem dwóch strażników na heli-padzie. - Zrelacjonował spokojnie Rutkins. - I jednego na parkingu. Możecie lądować, przyjrzę się oknom, może znajdę coś ciekawego...
Zbliżyli się do lądowiska w tym samym momencie, w którym po schodach wbiegli kolejni trzej terroryści zbrojni w AK-74.
- Skaczemy! - Krzyknął Faeiro w akcie desperacji. - Załatwią nas, zanim spuścimy liny!
I skoczyli. Tak, jak to już nie raz trenowali, amortyzując upadek przewrotem, który stawiał ich w pozycji idealnej do strzelania. I strzelali.
Osamu już dawno wzbił się w powietrze - przez komunikatory słychać było jego sprawozdanie z sytuacji.
- OK. szefie, zdjęliśmy komitet powitalny! - Zakomunikował Terry, gdy ostatni przeciwnik przechylił się przez barierkę i upadł kilkanaście metrów pod nimi. - Masz jakiś plan?
- Plan? - Zaśmiał się ponuro Spotter. - Właśnie przeglądam plany budynku. 34 piętra, kasyno na parterze, jest połączone z kilkoma restauracjami i krytym basenem. Piętro wyżej są sale konferencyjne i pokoje gospodarcze, w tym gabinet dyrektora. Stamtąd prawdopodobnie kierują działaniami, dyrektor ma dostęp do wszystkich kamer, haseł...
- No, to wypadałoby się tam dostać, nie chłopaki? Gdzie dokładnie jest ten pokój? - Zapytał Frantz przeładowując broń.
- Po drugiej stronie hotelu. Kilkanaście pięter pod wami.
Na chwilę zapadło milczenie.
- To chyba znowu pobawimy się w alpinistów. - Stwierdził Mike, po czym zaczął rozwijać linkę.
Jedyną częścią swojej roboty, jakiej Terry naprawdę nie znosił, było poruszanie się po pionowych ścianach budynków. Za każdym razem, bez wyjątku, czuł, że coś pójdzie nie tak.
Nie pomylił się tylko raz. Dawno temu.
Wpadli przez okna z hukiem, który mógł zaalarmować każdego znajdującego się w okolicy strażnika. Na taki efekt zresztą liczyli. I się nie przeliczyli.
Pierwszego pechowca Terry zaszedł od tyłu i skręcił mu kark. Drugim zajął się Wenk - obezwładniony terrorysta wyleciał przez okno i upadł na jakiś zaparkowany pod nim wóz.
- Panowie, mamy problem! - Krzyknął nagle Spotter. - Dostałem się do kamer ochrony. Odcięli wam wszystkie wyjścia, jesteście w pułapce!
Terry rozejrzał się i w samym rogu pokoju dostrzegł metalową kratkę zasłaniającą dziurę - idealną akurat dla jednego człowieka.
- Czy do pokoju dyrekcji dostanę się poprzez system wentylacyjny? - Zapytał.
- Moment... Tak, to całkiem możliwe, ale zorientują się...
- Nie, jeśli ich zatrzymamy. - Stwierdził sucho Mikey, po czym podszedł do głównych drzwi pokoju u zaczął montować na nich ładunek wybuchowy. W tym samym czasie Frantz tworzył z foteli i kanap prowizoryczne barykady.
Eksplozję i liczne odgłosy wystrzałów Terry "Fairy-Tale" Faeiro słyszał już przytłumione, czołgając się w klaustrofobicznym tunelu.
- Rutkins! Rutkins, do cholery, słyszysz mnie?! - Wrzasnął Frantz Wenk posyłając kolejny magazynek w zadymioną dziurę, która jeszcze chwilę temu była drzwiami.
- Głośno i wyraźnie! - Odpowiedział spokojnie Jefrey. - Gdzie jesteście? Nie mogę was znaleźć na żadnym z wyższych pięter...
- Bo jesteśmy na pierwszym, kretynie! - Wydarł się Mike.
- OK, moment... Mam was, ale za dużo nie pomogę... Chwilkę, widzę jakichś bedbojsów kręcących się na jedynce, chyba zmierzają w waszą stronę...
- To, na co czekasz? Pieprzone fanfary, szampana i dziwki? Zdejmuj ich!
- Faeiro mógłby się pospieszyć... Co on tam do ciężkiej cholery robi?
- Telling 'em fairy tales, I suppose...
Terry spojrzał przez kratkę. Mocnym uderzeniem łokcia rozbił ją i szybkim ruchem poderżnął gardło stojącemu pod nim strażnikowi.
Zeskoczył na ziemię, po czym stwierdził, że znalazł się w holu prowadzącym do dużych, drewnianych drzwi ze złotą wywieszką z napisem "Dyrekcja".
Podkradł się, jak najciszej mógł. I wtedy coś trafiło go w głowę.
Gdyby nie hełm, na 100% byłby już trupem, tak, zatoczył się, upuścił broń i zdołał zablokować kolejny cios krzesłem. Złapał jedną z nóg i wyrwał oręż z rąk napastnika, ale ten nie czekał, aż Faeiro go obezwładni. Zaatakował nogami, w wyćwiczonym ciosie. W założeniu, coś takiego by zabiło człowieka na miejscu. Ale Terry był profesjonalistą.
Sparował cios, po czym sam rzucił się na przeciwnika. Przeturlali się kawałek, po czym wpadli do sali konferencyjnej, której okna i taras wychodziły na kryty basen.
Terry'ego zaczynała męczyć ta walka - jego oponent był zawodowcem, odpierał ciosy i wyprowadzał niebezpieczne kontrataki.
- Gdzie uczą tak walczyć, co misiek? - Zapytał Faeiro wybiegając na taras i wskakując na balustradę.
- W FBI. - Odpowiedział terrorysta, po czym rzucił się na niego, licząc najwyraźniej na to, że zepchnie go do wody. Zrobił dokładnie to, na co Terry czekał.
Odbił się, przeskoczył nad napastnikiem i uderzył o ścianę. Zanim ten załapał co się dzieje, Terry wypchnął go przez barierkę. Ruszył w kierunku biura dyrektora nawet nie czekająć na "chlup".
Przekleństwa w komunikatorze ucichły na chwilę, zanim Terry wszedł do gabinetu dyrektora. Mały, prostokątny pokój. Biurko, komputer, ekspres do kawy. I cała ściana z konsolą administracyjną i monitorami pokazującymi obrazy z kamer. Obrazy, na których ekipy S.W.A.T. wdzierały się do budynku, tylko po to, żeby stwierdzić nieobecność terrorystów.
Przed całym tym sprzętem stał niski, łysy mężczyzna w zielonej marynarce i spodniach moro, identycznych z tymi, jakie nosili agresorzy.
Terry Faeiro wyciągnął pistolet z kabury i wymierzył w nieznajomego. Łysol odwrócił się i uśmiechnął.
- Jesteś bohaterem. Nie strzelisz do biednego, bezbronnego człowieka.
Terry ściągnął potłuczony hełm i kominiarkę, po czym jego usta wykrzywił upiorny grymas.
Pociągnął za spust.
Materiał pochodzi ze strony https://www.gtathegame.net
Oryginał znajdziesz pod adresem https://www.gtathegame.net/?nr=87