Odcinek 8
GTAthegame
autor: metzen · data: 13.04.2007
Vercetti miał do powiedzenia kilka ciekawych rzeczy, kilka mniej ciekawych, kilka niemiłych i jedną skrajnie niemiłą, po której zresztą Wylie'go wykopano z posiadłości.
Okazało się, że Klub Iguana został zdewastowany przez jakiegoś maniaka w różowej koszuli. Jak stwierdził jeden ze świadków, identyczną koszulę zawsze nosił goryl z małego baru - Carlson and Peter's. Ludzie Tommy'ego przerobili lokal na dziurawy magazyn pestek, a właściciela poddali różnym wymyślnym torturom - Peter Carlson dzielnie zniósł wyrywanie paznokci, zębów i przypalanie pięt. Parę puścił dopiero przy groźbie kastrowania.
Terminator z Iguany nosił podobno imię Harry Luca i przebywał gdzieś na obrzeżach Bussines Quarter. Używając swoich wtyczek, Tommy Vercetti dowiedział się, gdzie dokładnie ma uderzyć. I uderzył.
Vinnie Colio otworzył oczy. Wszystko wskazywało na to, że znowu zasnął w fotelu. Wyjrzał przez okno i spojrzał na niebo. Było zdrowo po północy.
"Ciekawe gdzie się podziewa ten przypał... Miał szybko sprawdzić jednego detektywa, a nie ma go od kilku godzin..."
Wyjrzał jeszcze raz na ulicę i zaklął. Pod blok właśnie podjechały dwa białe Admirale, wysiedli z nich jacyś kolesie. Sytuacja była nazbyt oczywista. Vinnie skierował się do sypialni i wyciągnął swoją katanę. Oczekiwał pukania, standardowego przy takich okazjach, ale przeliczył się mniej więcej tak, jak Renji Futaru kilka dni temu.
Napastnicy wykopali drzwi i z miejsca zaczęli strzelać na ślepo. Samurai rzucił mieczem przebijając jednemu z gości w niebieskich "hawajkach" gardło i rzucił się w kierunku kuchni - jedynego poza holem pomieszczenia połączonego z sypialnią. Wyciągnął sztućce z kredensu i zaczął ciskać nimi w wysypujących się do pokoju cyngli, ale było za późno - zaczęli strzelać. Wyciągnął granat - swoją ostatnią deskę ratunku, odbezpieczył go i rzucił pod nogi gangsterów.
Zamknął oczy, upadł na podłogę przeszywany wieloma kulami i oczekiwał odgłosu eksplozji, świadczącej o tym, że przynajmniej pociągnął napastników za sobą.
W tym samym momencie, gdzieś w Liberty, wschodnioeuropejscy handlarze bronią cieszyli się, że tak drogo opchnęli pełną dostawę nieuzbrojonych granatów jakiejś rodzinie mafijnej.
Harry Luca zaklął. Wyjątkowo brzydko. Ponad godzinę spędził szukając kogokolwiek, kto byłby mu w stanie wskazać gabinet Wylie'go Mevesa. Gdy w końcu dotarł na miejsce, okazało się, że detektywa nie ma, a wszystkie istotne papiery trzymał gdzieś indziej.
"No nic, nie ma co tu mitrężyć." - Pomyślał i skierował się do wyjścia. "Spróbuję rano..."
Wyszedł na ulicę i zaczął po niej powoli iść. Po chwili dobiegły go odgłosy bójki z pobliskiego baru. Przystanął i zaczął nasłuchiwać. Wszystko wskazywało na to, że walczący właśnie znudzeni zwykłym okładaniem się pięściami sięgnęli po krzesła. Lono wszedł do lokalu w tym samym momencie, w którym przez okno wyleciał jeden z wojowników. Razem ze swoim orężem.
- No panowie, co to za western? - Rzucił zdawkowo i podszedł do lady.
- My tu tak, co wieczór. - Odrzekł wciąż trzymający krzesło za nogę zwycięzca, gość z rudą, kozią bródką.
- Taa? No, ładnie dokopałeś temu kolesiowi. Pozwól, że ci postawię...
- Hm, a kto mi stawia? - Zapytał podejrzliwie wciągając na siebie szarą marynarkę, na czas walki odrzuconą w jakiś kąt.
Lono spojrzał na sufit, po czym skierował wzrok na swojego rozmówcę.
- Harry Luca. - Powiedział w końcu. Przez chwilę wydawało mu się, że rudobrody uniósł brwi, jakby coś szybko skojarzył, ale był to najwyżej moment.
- Ray Kane. - Przedstawił się.
Posiadówa w barze i tanie piwo zrobiły swoje - Lono na drodze do swojej bazy wypadowej był rozkojarzony i ciągle o coś się potykał. Po czasie, który wydał mu się wiecznością wreszcie dotarł do bloku, w którym "wynajmował" mieszkanie wraz z Vinnie'm. Wyszedł zza rogu i stanął jak wryty: z klatki schodowej wyszło kilku cyngli. Białe spodnie, niebieskie koszule. Gdy tylko go spostrzegli zaczęli coś krzyczeć i wyciągnęli pukawki. Harry nie zamierzał czekać aż zaczną strzelać i puścił się biegiem przez ulicę. Plan był prosty: dobiec do jakiejś alejki i załatwić pogoń po kolei. Prosty w założeniu, może i by się powiódł, gdyby nie jedna z tych rzeczy, jakie mogą zdarzyć się tylko w prawdziwym życiu: Lono oszołomiony browarem i pędzący na ślepo przed siebie, nie zauważył otwartego włazu do kanałów.
- Jak to "wskoczył do sracza"?! - Wrzasnął Toni Morello.
- No mówię ci, że się tam rzucił! Pewnie zaplanował sobie pozdejmowanie nas po kolei, sukinsyn jeden! - Zaskrzeczał Eduardo Magik.
- Panowie, spokojnie! - Powiedziałem w końcu. - Toni i Moe, idźcie do tamtego włazu. Weźmiemy go w dwa ognie.
"Chcą mnie wziąć w dwa ognie" - pomyślał Luca sprawdzając, czy jego klamka przetrwała spotkanie z szambem raju na ziemi. "Niedoczekanie ich, podrzędnych burków jednych!".
Pierwszego "burka" zdjął, gdy tylko ten znalazł się w kanale. Co prawda zamiast między oczy, trafił w serce, ale to efekt, a nie sposób był teraz istotny. Z drugim poszło trochę gorzej - Luca zmarnował przynajmniej pięć naboi próbując go zdjąć, w końcu zdecydował się na ucieczkę. Jakiś pocisk o mało nie zawadził mu o ucho, więc zdenerwowany puścił jeszcze jedną kulkę za siebie - dziwny, metaliczny odgłos i krzyk świadczyły o tym, że zupełnym przypadkiem wytrącił napastnikowi pukawkę z ręki. Tanie piwo robiło swoje - zmniejszało celność i zdolność logicznego myślenia, ale zwiększało współczynnik szczęścia.
Lono przymierzył zieloną "hawajkę" i wciągnął na siebie beżowe spodnie. Jego rzeczy, po nocnej pogoni nadawały się tylko i wyłącznie do wycierania podłogi.
Tak naprawdę, niewiele pamiętał z wydarzeń poprzedniego wieczora. Rano obudził się w jakimś hotelu, cały śmierdzący jak po kąpieli w gnojówce. Po długim, gorącym prysznicu przywołał do siebie recepcjonistę i wypytał o wszystko. Okazało się, że grubo po pierwszej nad ranem wpadł do holu głównego wymachując pukawką i rzucając różnymi ciekawymi groźbami. Zgwałcenie żony właściciela na wypchanym reniferze było podobno najnormalniejszą z nich. Lono obiecał sobie już nigdy nie pić taniego piwa z Vice.
Teraz siedział w pokoju i wybierał nową garderobę. Jaskrawo zielona koszula z trochę ciemniejszym motywem kwiecistym w miarę znośnie komponowała się ze spodniami Khaki, więc nie kombinował już dłużej i zadzwonił po taksówkę.
Wylie Meves przebudził się i podniósł z tapczanu na zapleczu swojego gabinetu. Słońce już dawno wzeszło, więc zsunął się z posłania i ruszył zaparzyć trochę wody na herbatę. Usiadł przy biurku i zaczął przeglądać swój kalendarz. W pewnym momencie usłyszał pukanie do drzwi i machinalnie odpowiedział "Proszę, otwarte." Uniósł głowę i przełknął ślinę.
- Ray Kane, co za niespodzianka! - Powiedział Harry Luca z okrutnym grymasem na ustach.
CDN
Materiał pochodzi ze strony https://www.gtathegame.net
Oryginał znajdziesz pod adresem https://www.gtathegame.net/?nr=73